"Cicha noc", w oryginale: "Stille Nacht, heilige Nacht" - kolęda powstała w Oberndorfie koło Salzburga w Austrii - sł. Joseph Mohr 1816 r., muz. Franz Xaver Gruber 1818 r. Polskie tłumaczenie Piotr Maszyński 1930 r.
Cicha noc, święta noc!
Pokój niesie ludziom wszem,
a u żłobka Matka Święta
czuwa sama uśmiechnięta
nad Dzieciątka snem,
nad Dzieciątka snem.
Cicha noc, święta noc!
Pastuszkowie od swych trzód
biegną wielce zadziwieni
za anielskich głosem pieni,
gdzie się spełnił cud,
gdzie się spełnił cud.
Cicha noc, święta noc!
Narodzony Boży Syn,
Pan wielkiego majestatu
niesie dziś całemu światu
odkupienie win,
odkupienie win.
Cicha noc, święta noc,
jakiż w tobie dzisiaj cud,
w Betlejem dziecina święta
wznosi w górę swe rączęta
błogosławi lud,
błogosławi lud.
Pokój niesie ludziom wszem,
a u żłobka Matka Święta
czuwa sama uśmiechnięta
nad Dzieciątka snem,
nad Dzieciątka snem.
Cicha noc, święta noc!
Pastuszkowie od swych trzód
biegną wielce zadziwieni
za anielskich głosem pieni,
gdzie się spełnił cud,
gdzie się spełnił cud.
Cicha noc, święta noc!
Narodzony Boży Syn,
Pan wielkiego majestatu
niesie dziś całemu światu
odkupienie win,
odkupienie win.
Cicha noc, święta noc,
jakiż w tobie dzisiaj cud,
w Betlejem dziecina święta
wznosi w górę swe rączęta
błogosławi lud,
błogosławi lud.
"Gdy wszystko było w głębokim milczeniu..."
Błogosławiona głębia milczenia...
W liturgii swojej Kościół często nam powtarza o głębi milczenia, o tym "medium silentium", które w noc Bożego Narodzenia spowijało cały świat: "Gdy wszystko było w głębokim milczeniu, a noc w swym biegu połowy drogi dosięgła, Wszechmocne Słowo Twoje, Panie, zstąpiło z nieba, ze Stolicy królewskiego tronu" (Mdr 18, 14-15). Trzeba było głębi milczenia, aby wszechmocne Słowo Boże przybyło na ziemię z łona Ojca. Jest niezwykłą potrzebą ducha ludzkiego wgłębiać się w to "medium silentium" w przepastną tajemnicę Słowa, które można "dosłyszeć", zrozumieć i ogarnąć tylko w wewnętrznym skupieniu. Dlatego Bóg rodzi się "wśród nocnej ciszy", a Słowo Ciałem staje się w największym milczeniu. Mistycy i asceci najskuteczniej modlili się w ciszy nocnej, literaci i poeci najgłębiej pojmowali tajemnicę swego istnienia w gwieździstą noc.
W taką gwieździstą noc, w głębi milczenia i skupienia, przychodzi Słowo Przedwieczne na świat, okryte ciałem, wziętym przez Ducha Świętego z Maryi Dziewicy. Ona pierwsza przeżyła całą głębię spotkania z Bogiem w milczeniu i ciszy. Ona pierwsza Go ogarnęła i zrozumiała, co to znaczy szczęście posiadania Boga. Dlatego też Ona, pierwsza Sponsa Christi, Panna Wierna, staje się dla nas wszystkich wspaniałym wzorem pełnego zjednoczenia i radości z Boga.
Trzeba niekiedy odskoczyć i uciec od samego siebie, aby w wewnętrznej jedności z Bogiem odszukać szczęście obcowania z Nim. Niekiedy gubimy to szczęście. Jego miejsce w naszej duszy zajmuje niepokój, nieład, jakieś zatracenie orientacji i zagubienie się w detalach życia. Trzeba wtedy umieć skoncentrować się w głębokiej ciszy skupienia. Trzeba zmilknąć i zagubić się w Bogu, aby nie widzieć już nic, tylko rozważać Jego wielką Miłość, która dana jest każdemu z nas od Najświętszego Gościa, wypełniającego całe nasze istnienie.
Pomoże nam w tym "Matka Wielkiego Milczenia", jak nazywa Maryję s. Nulla, franciszkanka, służebnica Krzyża, w swej pełnej Bożego czaru poezji:
Błogosławiona głębia milczenia...
W liturgii swojej Kościół często nam powtarza o głębi milczenia, o tym "medium silentium", które w noc Bożego Narodzenia spowijało cały świat: "Gdy wszystko było w głębokim milczeniu, a noc w swym biegu połowy drogi dosięgła, Wszechmocne Słowo Twoje, Panie, zstąpiło z nieba, ze Stolicy królewskiego tronu" (Mdr 18, 14-15). Trzeba było głębi milczenia, aby wszechmocne Słowo Boże przybyło na ziemię z łona Ojca. Jest niezwykłą potrzebą ducha ludzkiego wgłębiać się w to "medium silentium" w przepastną tajemnicę Słowa, które można "dosłyszeć", zrozumieć i ogarnąć tylko w wewnętrznym skupieniu. Dlatego Bóg rodzi się "wśród nocnej ciszy", a Słowo Ciałem staje się w największym milczeniu. Mistycy i asceci najskuteczniej modlili się w ciszy nocnej, literaci i poeci najgłębiej pojmowali tajemnicę swego istnienia w gwieździstą noc.
W taką gwieździstą noc, w głębi milczenia i skupienia, przychodzi Słowo Przedwieczne na świat, okryte ciałem, wziętym przez Ducha Świętego z Maryi Dziewicy. Ona pierwsza przeżyła całą głębię spotkania z Bogiem w milczeniu i ciszy. Ona pierwsza Go ogarnęła i zrozumiała, co to znaczy szczęście posiadania Boga. Dlatego też Ona, pierwsza Sponsa Christi, Panna Wierna, staje się dla nas wszystkich wspaniałym wzorem pełnego zjednoczenia i radości z Boga.
Trzeba niekiedy odskoczyć i uciec od samego siebie, aby w wewnętrznej jedności z Bogiem odszukać szczęście obcowania z Nim. Niekiedy gubimy to szczęście. Jego miejsce w naszej duszy zajmuje niepokój, nieład, jakieś zatracenie orientacji i zagubienie się w detalach życia. Trzeba wtedy umieć skoncentrować się w głębokiej ciszy skupienia. Trzeba zmilknąć i zagubić się w Bogu, aby nie widzieć już nic, tylko rozważać Jego wielką Miłość, która dana jest każdemu z nas od Najświętszego Gościa, wypełniającego całe nasze istnienie.
Pomoże nam w tym "Matka Wielkiego Milczenia", jak nazywa Maryję s. Nulla, franciszkanka, służebnica Krzyża, w swej pełnej Bożego czaru poezji:
"Naucz mnie milczeć z Tobą, Panno zadumana –
Sprowadź zgłodniałe serce w mroczność tajemnicy.
Szczęściem już jest i łaską na Twych czystych licach
Chwytać skupiony refleks Rzeczy nie nazwanych.
Pozwól mi po Twych oczu łagodnym promieniu
Spuścić się jak po linie w tę przepaść głęboką,
Gdzie skołatanej duszy przycichnie niepokój
I pełnodźwięcznym SŁOWEM zatętni milczenie.
Pozwól mi razem z Tobą, o Panno spokojna,
Zatracić umysł w Bogu, by znaleźć go w nowym –
I cały świat zobaczyć poprzez pryzmat Słowa:
I "szczęście", i "nieszczęście", i "pokój", i "wojnę"!
Zanim Słowo Ciałem się stało – próba miłości...
Niewątpliwie, każdy z nas ma głębokie pragnienie miłowania Boga i każdy myśli zapewne w swym idealnym programie, że wystarczy oddać się Bogu, a będzie już pokój i szczęście. Nieraz wydaje się nam, że już niczego nie powinno nam braknąć, jeżeli mamy najlepszą wolę służenia Bogu. wszystkie trudności powinny wtedy ustąpić. Ale w rzeczywistości tak nie jest. Przeciwnie, im więcej mamy dobrej woli, którą niekiedy niesłusznie sobie przypisujemy, zamiast przypisać ją działającej łasce, tym więcej rodzi się trudności.
Ale cóż w tym dziwnego?! Miłość musi być próbowana, jak złoto w ogniu. Tylko mała miłość w ogniu prób kruszeje. Wielka miłość oczyszcza się i rozpala. A Bóg chce od nas wielkiej miłości.
Któż miał lepszą wolę oddania się całkowicie Ojcu na służbę, jak nie Syn Boży, Słowo Wcielone? Któż więcej miłował Ojca niż Ten, który mówił: "Oto idę, Ojcze, aby czynić wolę Twoją". Jest to największa miłość i najwspanialsza gotowość, jaką okazał Syn Boży Ojcu swemu niebieskiemu. Wobec takiej gotowości wszystko powinno pójść łatwo. Tej gotowości Syna najbliższa była gotowość Maryi: "Oto Ja służebnica Pańska, niechaj Mi się stanie według słowa twego" (Łk 1, 38).
A więc Dwoje, zespolonych w największej miłości ku Ojcu niebieskiemu i w najlepszej intencji wypełnienia Jego woli! Jakże tych Dwoje musiało się całkowicie Bogu podobać! Dobry Ojciec "powinien był" współdziałać z takimi objawami miłości i najlepszej woli, czyniąc ich życie łatwe i lekkie. Tymczasem nie! Wszystko idzie trudno, jak z kamienia. Wszystko się niezwykle komplikuje.
Oto Najczystsza Dziewica, Brzemienna już Bogiem, ukryta w domku nazaretańskim, idzie naraz w góry, do Ain Karim, aby służyć. Tam odsłaniają Jej tajemnicę, bo napełniona Duchem Świętym Elżbieta woła: "A skądże mi to, że przyszła Matka Pana mego do mnie?" (Łk 1, 43). Przedwcześnie więc musi objawić się światu i wyśpiewać "Magnificat". Dziewczątko z Nazaretu ukryte, ciche i nikomu nieznane, naraz pchnięte mocą Ducha Świętego z własnego łożyska życia, zapowiada swoje wielkie królowanie na świecie: "Błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody!" (Łk 1, 48). A więc wychodzi jak gdyby ze swojego własnego programu życia ku wielkim sprawom Bożym. Później wszystko będzie się tak "komplikować".
Ileż było niespodziewanych trudności przed przyjściem Jezusa na świat! Oto najpierw wątpliwości sprawiedliwego Opiekuna Józefa, o których mówi Ewangelia dzisiejszej Mszy świętej z Wigilii Bożego Narodzenia. Józef, widząc Maryję brzemienną, zamierzał Ją potajemnie opuścić, aby nie narazić Jej na zniesławienie. Trzeba go było uspokajać i to najwyższą interwencją Bożą: "Oto anioł Pański ukazał mu się we śnie, mówiąc: Józefie, synu Dawidów nie bój się przyjąć Maryi, małżonki swej; albowiem co się z Niej poczęło, z Ducha Świętego jest" (Mt 1, 20). My nie jesteśmy nawet w stanie zrozumieć, jak trudna musiała być sytuacja Najczystszej z dziewic, którą Bóg wybrał sobie spośród miliardów! W jak delikatnej pozycji Ją ustawił! Józef znał Ją dobrze i żadna niewłaściwa myśl nie przyszła mu do głowy, ale jednak do końca wszystkiego nie rozumiał, dopóki mu to nie było przez Boga wyjaśnione. Na olbrzymią próbę wystawiona była Niepokalana, nietknięta przez grzech. Patrzcie, jak wiele Bóg wymaga od wybranych swoich, jak ciągle "poprawia" własny program, jak podnosi wymagania! To prawdziwie ogniowa próba miłości!
A potem było coraz trudniej... Oto nagła podróż do Betlejem, w najniewłaściwszej chwili, bo na kilka niemal dni przed narodzeniem Dziecięcia! Wędrówka z Nazaretu na dalekie południe. Jakże to musiało być uciążliwe dla Kobiety, noszące Dziecię. Nie ulitował się nad Nią Ojciec! My byśmy się dzisiaj oglądali za wygodnymi środkami lokomocji. Nic z tych ulg! A później, w Betlejem, nowa komplikacja: po uciążliwej drodze pukanie od drzwi do drzwi... Nic gotowego! – "Nie było bowiem dla nich miejsca w gospodzie" (Łk 2, 7) i sprawa skończona! W jakże trudnym położeniu znalazł się Józef, nie mogąc nic zaradzić. Trzeba było po prostu wyjść z miasta, błąkać się po polach pastuszych i tam, w jakiejś rozwalonej szopie, oczekiwać przyjścia Boga-Człowieka...
Jakie to wszystko niepojęte! Zda się, że Boga Ojca nie ma, że zabrakło Jego pomocy i dłoni ojcowskiej. O! jakże trudno jest miłować Boga! Mimo to, że tej miłości pragniemy, że mamy przecież najlepszą wolę, a żadnych wątpliwości. Na jak ciężką próbę wystawia On naszą miłość!
Idzie o większą, największą miłość
Nie mnóżmy już przykładów i faktów, bo nie o to idzie. Idzie o większą, największą miłość...! Te przykłady, to tylko znak. Idzie o to, abyśmy zrozumieli w głębi nocy – tego "medium silentium" – jak nieustannie musimy poprawiać naszą miłość i jak bardzo musimy ufać Bogu, nigdy nie czyniąc Mu wymówek. On wszystko może zrobić, Jemu wolno ciągle próbować naszą miłość, chociażby najlepszą, i żądać jeszcze większej, największej... Ponad wszystko, co zrobiliśmy najlepszego, On chce jeszcze większej miłości. "Maior autem horum est caritas" – ponad to wszystko jeszcze większa miłość!
Bo cóż to jest człowiek? Człowiek to jest olbrzymia studnia wody żywej, bez dna, nad którą pochyla się Bóg i ciągle mówi: "Sitio..." – pragnę, łaknę!
Cokolwiek mamy, wszystko mamy dla Boga. Ale nieskończony Bóg może – że się tak wyrażę – wypić całe nasze życie do ostatniej kropelki i jeszcze będzie łaknąć: amplius, amplius! – Więcej, więcej! Sursum corda! W górę serca, wyżej, jeszcze wyżej!
Bóg jest przeciwnikiem naszego minimalnego programu, który niekiedy sobie zakreślimy, mówiąc: masz mnie całego i czego chcesz więcej? Tymczasem On powiada: chcę ciebie jeszcze większego, jeszcze wspanialszego. Wymawiamy się powtarzając: nie mogę już więcej! – Jak to nie możesz? Wszak wszystko możesz w Tym, który cię umacnia! – Ale jestem słaby, nieudolny. – To nic! W przeciwnościach, w cierpieniu, w słabościach moc doskonalszą się staje. Miłość doświadczana, ta dopiero się liczy! – W męce i doświadczeniu dopiero się ją poznaje.
Bóg stworzył nas z miłości i obdarzył po królewsku, jak istne królewiątka, dzieci Wielkiego, Niebieskiego Króla. Cały wszechświat i jego nieskończone piękno – dla nas! Cała miłość Boża i ludzka – nasza! A jednak nie poznaliśmy się na Jego miłości! Dopiero, gdy Ojciec Syna nam dał, gdy położył Go w żłobie, na sianie, między bydlętami, gdy Syn Boży stał się bezbronnym Dziecięciem, gdy zakwilił, zapłakał, a potem wyciągnął ręce na krzyżu, poznaliśmy, jak Bóg umiłował świat. Dopiero wtedy otworzyły się nam oczy na Jego miłość!
– "Czyjeż to ręce, Panie,
tak Cię wrzuciły w siano
Jak trawy źdźbło– jak polny kwiat?
Czyjaż posiała Cię ręka
– Samotne pszeniczne Ziarenko –
w piaszczysty wydmuch – w oschły świat?
– W ziemię cisnęła mnie Miłość – ...
– Czyjeż to ręce, Boże,
śmiały Cię tak położyć
w stajni dla bydląt, w bydlęcy żłób?
Kto Ci tak rączki i nóżki
ciasno skrępował pieluszką?
Któż Bożą chwałę tak zmroczyć mógł?
– Miłość mnie wzięła w niewolę
na dolę i niedolę...
– Miłość to mocny, bezwzględny Pan!...
– O, biedny, ślepy człowiecze!...
Dla ciebie stałem się Sianem,
by twoje przewiązać rany – –
– Miłość – to Bóg? – Miłość to jestem Ja!...
[S. Nulla]
Tak, dopiero wtedy, w żłobie, na sianie, w poniżeniu i opuszczeniu Syna Człowieczego poznaliśmy się na Jego miłości. Zrozumieliśmy, że miłość to Bóg, że Bóg jest Miłością, że nas aż tak umiłował...!
A czyż Bóg nie ma prawa próbować naszej miłości? I żądać więcej, więcej?... Trudno przeciwko ościeniowi wierzgać. Bóg pragnie jeszcze większej miłości. Bóg pragnie wypić nas całkowicie, bo wyszliśmy z Jego łona i na Jego łono wracamy. Tak jak zapowiedział Chrystus – mamy być jedno z Nim. Jak kropelka wody wpada do pełnego dzbana i w jego pełności się rozpływa, tak człowiek z całym swym bytem wpada w istność Ojca i tam trwa. Nie zatraca własnej osobowości, ale jest całkowicie Bogiem przeniknięty.
Oto widzimy, jak trudno jest miłować, a zarazem – jak warto jest miłować! Coraz więcej, coraz więcej, wśród cierpień i przeciwności, w ogniu prób i doświadczeń – miłować.
I pamiętajmy, Bóg będzie ciągle podnosił swoje wymagania. – Do jakich granic? – pytamy. Kiedy się to wszystko skończy? Bez granic i nigdy się nie skończy! Jesteśmy dziećmi Wieczności. Urodzeni z Boga, który nie umiera, trwamy na wieki.
Tego nas uczy betlejemski żłób! Ale pojąć to możemy tylko w sercu niezgłębionego milczenia...
– Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski
Dzieciątko w sanockiej farze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz